Zasilacze Take Me cieszą się słusznie złą opinią (porównałbym ją nawet do opinii o zasilaczach firmy Codegen), natomiast niestety cieszą się również dużą popularnością. Wynika to z faktu montowania najgorszej jakości podzespołów do komputerów supermarketowych, gdzie najważniejsze są jedynie liczby (cena oraz ilość rdzeni, megaherców czy gigabajtów). Tak więc wszystkim posiadaczom wyżej wymienionych maszyn polecam udanie się do serwisu komputerowego od razu po zakończeniu gwarancji. Tam wymienią co trzeba i znacząco obniżą szanse utraty danych, a nawet pożaru.
Oto dowód w kilku zdjęciach, z jakim sprzętem mamy do czynienia:
Tak mniej więcej wygląda fragment obudowy zasilacza Take Me 400 z pokaźnie wyglądającym filtrem w części pierwotnej.
Filtr jest ciężki, co wzbudza zaufanie do całego zasilacza. Dobre filtrowanie – lepszy zasilacz. Jednak gdy otworzymy plastikowy korpus:
Okazuje się że to jedna wielka ściema. Kabelek wchodzi, oraz od razu wychodzi.
Całości masy (ok. 140g) dodaje kawałek jakiegoś stopu. Jakoś nie znalazłem nigdzie informacji, jakoby skutecznym sposobem filtrowania zakłóceń było umieszczenie obok kabla kawałka żużlu.